Pytanie do Admina |
Jul 5 2010, 11:06 PM
Post
#461
|
|
Grupa: Members |
Witam, co do wad serca to muszę napisać, że ostatnio startowałem do straży pożarnej i po zaliczeniu sprawnościówki i psychologa oraz z ok. 12 innych lekarzy, na wojewódzkiej komisji lekarskiej pani powiedziała, że nie nadaje sie do straży pożarnej z powodu zbyt wolnego bicia serca... Nadmienię, że jestem finalistą ostatniej selekcji. Obecnie odwołuje się od tej decyzji Pozdrawiam i powodzonka już niedługo wszystkim startującym
|
|
|
Jul 6 2010, 06:34 AM
Post
#462
|
|
Grupa: Members |
No to ja też się pochwalę wrodzoną wadą serca!
Tu chyba z każdym coś nie tak... Ja tez Andre3 walczyłem z biurokracją papierkową (finalista S 2008, 2 miejsce na KK 2010). Odwoływałem się od decyzji przyznającej mi na komisji WKU kat. D. Skończyło się na szczeblu ministerialnym. Nie wygrałem. Szkoda nerwów. Wolę w inny sposób spożytkować mój czas wolny. Powodzenia dla startujących! |
|
|
Jul 6 2010, 08:11 AM
Post
#463
|
|
Grupa: Members |
|
|
|
Jul 6 2010, 08:13 AM
Post
#464
|
|
Grupa: Members |
Andre 3 przepraszam ale co to za wspaniały lekarz specjalista doktor etc. cie oblał. Twoje serce bije wolno bo jesteś wysportowany jest to tzw. BRADYKARDIA WZGLĘDNA - serducho bije w przedziale 40-60/min. Ja mam to samo, jak się w robocie podłączam do defibrylatora to wyskakuje komunikat by rozważyć defibrylacje. Niepokoić można się dopiero gdy serducho bije wolniej niż 40/min. wtedy jest to bradykardia bezwzględna. Choć i tak nie u wszystkich. Ci co bija rekordy ginesa na bezdechu dochodzą do 30/min. lub mniej i są okazami zdrowia.
Założę się, że 90% osób na Selekcji po podłączeniu pod kardiomonitor miało by bradykardię oczywiście w spoczynku. -------------------- "Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj." Mark Twain
|
|
|
Jul 6 2010, 11:13 AM
Post
#465
|
|
Grupa: Members |
Badania robiłem w szpitalu MSWiA w Łodzi. Powodem odrzucenia był komentarz po badaniu holterowsim (zapis 24h pracy serca), który brzmiał: Rytm zatokowy o średniej częstości 61/min z maksymalną częstością 113/min o godz. 08.09.29 i minimalna częstością 37/min 03.30.53 z okresami bradykardii w ciągu dnia i nocy/patrz tabela bradykardii z okresowymi pojedyńczymi pobudzeniami zastępczymi z łącza przedsionkowo komorowego. Bez pauz powyżej 2 sek/najdłuższa 1,68sek o godz. 01.50.37. Przeanalizowano 86865 pobudzeń w czasie 24 godzin.
Mam pytanie do majora czy do wojska też nie mam szansy się dostać z takim sercem??? i chodzi mi tu o jakąś jednostkę, w której będzie można się rozwijać a nie zamulać |
|
|
Jul 6 2010, 02:57 PM
Post
#466
|
|
Grupa: Root Admin |
Chłopaki nie znam się na medycynie i na przepisach komisji lekarskiej .
Dostałem się na Zmech, ukończyłem go, ciężko trenując przez 4 lata. W 89 r miałem poważny wypadek w czasie realizacji zadań po którym wylądowałem na OIOM w Szczecinie a potem przewieźli mnie na taki sam oddział ,,wczasowy '' do Szpitala w Gdańsku. Po kilku miesiącach na komisji stwierdzono wadę serca która uniemożliwia służbę w jednostkach spec. Po kilku odwołaniach i prywatnych wizytach okazało się iz diagnoza była błędna. Wykryto blok wiązki pęczku Hissa / ma to 30 procent ludzi/-chociaż nie jest to jednoznaczne , lekarze znależli również zespół Barlowa / wypadanie płatka zastawki/- wszystkie te przypadłości okazały się pomyłkami lekarskimi, bo jest mało prawdopodobne by ,,tak poważne wady'' się cofnęły. Problemem diagnoz lekarskich często są ich autorzy dlatego warto konfrontować opinie lakarskie. Na Zmechu w czasie przygotowań do mistrzostw uczelni wojskowych w podnoszeniu cieżarów / a kiedyś były to bardzo znaczące zawody, uczelni wojskowych było blisko 20 !!!!!!!/ zostałem w półprzysiadzie z całkowitym blokiem kolan- uszkodzenie łąkotek, niezbędny zabieg wycięcia-wniosek lekarza. Nie zgodziłem się, mam 50 lat , nóg nigdy nie oszczędzałem i nadal tego nie robię i ciesze się ,że nie posłuchałem wtedy lekarza. |
|
|
Jul 7 2010, 09:36 PM
Post
#467
|
|
Grupa: Members |
Jak Major pisze na forum Pęczek Hissa. To widzę, iż na medycynie coś się zna. Ja też nie wierze konowałom ze wszystkim.
Andre 3 jak widze twoje wyniki i czytam o jakiej porze to się zdarzyło 37/min to tylko mnie utwierdza, iż nic ci nie jest. Ja tam Lekarzem nie jestem, ale jak widzę co niektórzy ginekolodzy, dermatolodzy wyprawiają w karetce lub na SOR-ze, albo przychodzi kardiolog i uczy się pobierać krew no to ręce opadają. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Pozdrawiam i do zobaczenia na Presce. -------------------- "Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj." Mark Twain
|
|
|
Jul 7 2010, 10:39 PM
Post
#468
|
|
Grupa: Members |
Problem w tym, że od takich "konowałów" zależy bardzo wiele. To oni wydają decyzję, czy się ktoś nadaje, czy też nie nadaje do służby. Można być mistrzem olimpijskim w biegach długodystansowych i sprintach zarazem, ale jak stwierdzą, że według wytycznych osoba z daną chorobą nie nadaje się do służby, to się tego nie da przeskoczyć.
Sam byłem na kilku komisjach i jak mówiłem co dokładnie mi dolega, to lekarze robili tylko wielkie oczy. Dopiero jak powiedziałem skrótowo, że mam wrodzoną wadę serca doznawali olśnienia i stwierdzali z miejsca, że się nie nadaję. Zresztą człowiek jest zdrowy na tyle, na ile zdrowy się czuje. Niejednego lekarze najchętniej przykuli by do łóżka, bo według mądrych książek powinien już dawno w nim leżeć, a nie biegać po lasach i pompki robić @Andre 3: Co do badania holterowskiego to raczej bym się nim nie przejmował. Wystarczy, że w czasie gdy byłeś podłączony lekko zwolniłeś i zmniejszyłeś aktywność (np. po to aby tego dziwnego pudełeczka o coś nie rozwalić i się przypadkiem nie odpiąć od elektrod), wtedy automatycznie średni HR ci spada i "mądre głowy" maja powód do wymyślania chorób. Mi wyczarowali tachykardię, bo akurat postanowiłem dzień spędzić dość aktywnie, przez co średnia się podbiła. Pozdrawiam |
|
|
Aug 2 2010, 07:33 AM
Post
#469
|
|
Grupa: Root Admin |
W związku z pytaniami:
Opóźnia się galeria ze zdjęciami na naszej stronie-prozaiczne ale zaginęła na poczcie płyta ze zdjęciami. Zdjęcia w tym tygodniu powinny sie pojawić. Nie znam jeszcze terminu realizacji zimowej imprezy KK, jak zapadnie decyzja pojawi się na stronie. W kwestii szkoleń- szkolenia zamknięte , czy resortowe zawsze są oznaczone i na te maja jedynie wstęp wymienione osoby. Relacja z Selekcji jest na razie obrabiana i nie wiadomo co dalej. |
|
|
Aug 3 2010, 09:50 AM
Post
#470
|
|
Grupa: Members |
http://www.greendevils.pl/sztuki_walki/wyw...ryl/wywiad.html Trochę nudno na forum to może wprowadzimy trochę ożywienia i podyskutujmy na ten temat:) Tzw dolna część artykułu liczę ,że Pan Major też się odniesie i będzie aktywny w dyskusji:) Pzdr:)
|
|
|
Aug 3 2010, 01:10 PM
Post
#471
|
|
Grupa: Members |
Ooo. Jak to obejrzałem to mnie zatkało!
http://www.youtube.com/watch?v=ooOybsmoodU http://www.youtube.com/watch?v=_oxf5xiCqrI http://www.youtube.com/watch?v=e6E5lS0BiJs...feature=related Z filmów można sądzić, iż wojska pancerne to same leopardy, F16 mamy tyle co MIG29, a Polski żołnierz jest jak Rambo no i jaką my flotę mamy. Stwierdzam, iż byłem w innym wojsku, a Wy??? -------------------- "Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj." Mark Twain
|
|
|
Aug 3 2010, 08:39 PM
Post
#472
|
|
Grupa: Members |
jagieło zanim zacznie sie dyskusja na forum mam pytanie
czy czytałeś biblie :"mjr KUPS o 56 kompanii specjalnej"?? bo tam ile dobrze pamietam, mjr wszystko wyjasnił odnośnie słów dr.A.B. i tego artykułu -------------------- Numer 15/2008
|
|
|
Aug 4 2010, 07:01 AM
Post
#473
|
|
Grupa: Members |
Mam wrażenie, że ktoś chce znowu robić zamieszanie. Zanim zadasz pytanie sprawdź czy nie padła już odpowiedź.
W książce jest wszystko. |
|
|
Aug 5 2010, 07:19 AM
Post
#474
|
|
Grupa: Root Admin |
Temat uważam za zamknięty i w tym celu wyjaśniłem go w książce. Fragment książki P.Bernabiuk ,,Mjr Kups o 56 Kompanii Specjalnej'' 2. Chłopak od Zawodowca? Wojna, w której nie biorę udziału Starzy, sprawdzeni „przyjaciele” co rusz karmią publiczność opowiastką o głupim Jasiu, czyli o Arkadiuszu Kupsie, który nie miał zielonego pojęcia o walce wręcz, szczęściem spotkał na swej drodze największego z wojowników i nauczył się wszystkiego. Fenomen wojny od lat toczącej się między Arkadiuszem Kupsem a Andrzejem Brylem polega na tym, że ten pierwszy dowiaduje się o jej przebiegu od osób trzecich, nie będąc wcale pewien, czy również jego „przeciwnik” w jakikolwiek sposób w niej uczestniczy. By opędzić się od natręctwa „kronikarzy wojennych” i podpuszczaczy gnieżdżących się stadnie na forach internetowych, wydaje się niezbędnym przedstawienie punktu widzenia „chłopaka od Zawodowca”. O dr Andrzeju Brylu opowiedziałem Kupsowi po powrocie z Włościejewek, z pierwszego obozu AURIS. Byliśmy tam wszyscy pod wielkim wrażeniem charyzmatycznego wojownika. Kogoś takiego nie było dotąd na polskiej scenie - budował własną legendę w wydawanym przez siebie „Super Komandosie”, na własnym poligonie organizował obozy dla twardzieli, prezentował niezwykle skuteczny system walki bez walki... Kups mówi dziś o tym wszystkim z odrobiną goryczy i dużym niesmakiem: - Prawdą jest, że wówczas, w początkach lat dziewięćdziesiątych, Andrzej Bryl otworzył mi oczy, pokazał to czego szukałem. Faktem jest również, że przyjechał na poligon do Jaworza i skopał ludzi, nie dając im żadnych szans. Opowieści o konfrontacji można jednak w tym przypadku między bajki włożyć. Konfrontacja jest bowiem wówczas, gdy na wprost siebie staje dwóch ludzi, z zadaniem udowodnienia swojej wyższości. Ustawił oficera czy chorążego i zadał mu temat: Uderz mnie tą ręką z całej siły. A potem pokaleczył ludzi, powykrwawiał oczy, potłukł jądra... I zaraz prasa rozbębniła historie o straszliwych pojedynkach, o komandosach uciekających przed nim na drzewa. Za ciasno było W kolejnych wersjach książki „Zawodowiec” jeden z autorów napisał, a drugi za nim świadomie powtórzył, że jeździłem do Wrocławia by szkolić się u Bryla. Owszem, jeździłem... zarabiać pieniądze. Może to smutne ale prawdziwe, podobnie jak wielu innych żołnierzy zawodowych, nie byłem w stanie z monowskiej pensji zapewnić rodzinie godziwych warunków egzystencji. Dorabiałem sprzedając to, na czym najlepiej się znałem: na kursach dla agentów ochrony i dla Poczty Polskiej uczyłem ludzi strzelać, uczyłem pewnych zachowań w działaniach kryzysowych, technik interwencji, taktyki i techniki działania. Andrzej potrzebował wówczas kogoś, kto go uwiarygodni na zdobywanym obszarze. Rynek agencji ochrony dopiero się rodził, kontrahenci patrzyli nieufnie, korzystnie więc było mieć opinię specjalisty – szkoleniowca działań specjalnych. Zatrudniał już znakomitych gliniarzy, do kolekcji pasował mu również komandos. Sam był facetem ze sportów i sztuk walki, których się wówczas akurat wyrzekł. Gdy zaproponował mi stałą pracę u siebie, gotów byłem przyjąć ofertę, bowiem jak niemal wszyscy wówczas, pozostawałem pod wrażeniem postaci. Szczęściem, pojechałem do Włościejewek i zobaczyłem dzieło z bliska. Od 1988 do1994 roku, jako szef szkolenia a jednocześnie dowódca, prowadziłem wszystkie zgrupowania okręgowe płetwonurków. Miałem wówczas na poligonie po 240 ludzi, zaś na obozie spadochronowym po 600, a nawet do tysiąca. Przygotowanie i realizacja obozu czy szkolenia dla kilkudziesięciu osób, nie przerastało więc moich możliwości. A we Włościejewkach nie wszystko powalało mnie poziomem organizacyjnym... Obozy otworzyły mi oczy na wiele spraw, uświadomiłem sobie również, że jest tam za mało przestrzeni dla nas obu. Miary dopełniła telewizja. Pewnego dnia na obóz przyjechał Jurek Małachowski z ekipą, kręcić film o tym co się dzieje we Włościejewkach. Prowadziłem techniki interwencji, strzelanie, taktykę i coś tam jeszcze, w sumie mnóstwo zajęć. Andrzej Bryl był zaś patronem i wielkim szefem. A kamera tymczasem szukała akcji... i wyszło co wyszło. Jeśli chodzi o pojedynki, to ten, medialny, niezamierzenie wygrałem. Dziś jeszcze raz mogę podziękować za promocję ale nie tak miało być mnie na tym wcale nie zależało. I chyba wówczas zaczął się między nami kwas. Wierni kronikarze przy każdej okazji nadmieniają, że we właśnie tam nauczyłem się systemu walki BAS 3. Ktokolwiek tam był, wie doskonale, że nie uczestniczyłem w prowadzonych przez Andrzeja zajęciach. Zresztą, z walki wręcz szkolił przeważnie Jasio Adamusik z Wrocławskiego AT, notabene instruktor jiu - jitsu. Każdy rzeźbił swoje i nie było czasu na żadne wspólne rekolekcje. Po prostu, poza trzema pokazami - na Jaworzu, w Szczecinie i w Lublińcu, nigdy nie pobierałem nauk u mistrza. Konfrontacja?! Z pewnością była walką tytanów i musiałem nieźle oberwać, bo nic nie pamiętam! Fakt, we Wrocławiu na hali graliśmy w kosza, był wtedy Artur z wroclawskiego AT i paru ludzi. Nagle w czasie gry Andrzej zatrzymał zabawę i powiedział: Choć się trochę poprzewracamy. Rozłożyliśmy materac gimnastyczny. Jeśli mam traktować to jako konfrontację, no to gratuluję mistrzowi sukcesów. Tropiciele afer Nie ukrywam, że kolejne ataki z tamtej strony napsuły mi trochę krwi. Pracuję z poważnymi firmami i ludźmi, funkcjonuję medialnie a przede wszystkim prowadzę staże Combat 56 i Selekcję, gdzie dla ludzi takie sprawy mają duże znaczenie. Nagle, „starzy przyjaciele” wyciągają na forum internetowym, że grę prowadzi wielki guru, który nie dość że nie ukończył selekcji Gromu, to jeszcze ukradł komuś jego sztukę, za co dostał należne mu bęcki. I dokładają tekst, że „zgasła gwiazda wielkiego komandosa”. Powiem szczerze, gwiazdą czułem się przez chwilę, gdy dyżurny kronikarz krasnal Chałabała opisywał w gazetach, jacy to niesamowici komandosi szkolą ludzi we Włościejewkach. Czuję się tym wręcz zażenowany, bowiem dawno już wyrosłem z bicia się z chłopakami na przewracane. W szkoleniu pilnuję, żeby nie dokręcać niebezpiecznych technik do końca. Wystarczy przekonać ludzi, że to działa. Po co robić demonstracje i przy okazji powodować kontuzje? Po co konfrontacje? Jesteśmy w pracy a nie na turnieju Chana, zaś uczestnicy płacą pieniądze za rzetelny towar, a nie za okaleczanie. W sytuacji realnej, walcząc o własną skórę, zapominamy o bólu i automatycznie adrenalina włącza nam żywiołowe TURBO. Na treningu tego nie trzeba demonstrować na maksa. Jeżeli towar jest dobry to ustawiają się po niego kolejki, popeliny nie chce nikt. Kiedy zapadła decyzja o rozwiązaniu 56 KS, jakby w geście pożegnania Telewizja Polska wyemitowała 30 minutowy reportaż o jednostce. W reportażu telewizyjnym poleciała na moją osobistą prośbę plansza, na której żołnierze 56 KS dziękują Andrzejowi Brylowi za pomoc w szkoleniu. Nadmiar kurtuazji, bo ileż on nas szkolił i w czym pomógł? W Lublińcu, gdzie udało mi się go wkręcić na pokaz organizowany przez generała Józefa Chmiela, wszystko odbyło się podobnie. Bryl telefonował potem do mnie z pretensjami, że nie powiedziałem do kamery nic o nim. O czym? O tym, że skarcił oficera, który śmiał powiedzieć, że batalion szkoli się w podobnym systemie? Gestem przyjaźni wjechał porucznikowi kciukiem na tętnicę szyjną, przytrzymał chwilę i gość odjechał. Ludzie z Lublińca powiedzieli potem do mediów, że konfrontacja z Andrzejem Brylem nie była taka straszna. Tego nie mógł darować. A ja mam pretensję sam do siebie, że pozwoliłem tak nami manipulować. Przecież bez mojego zapraszania na Jaworze, do Szczecina czy Lublińca nie byłoby w ogóle sprawy. Kiedy powstawał i budował swoją pozycję Combat 56, nikt się nie czepiał, nie uzurpował sobie praw autorskich. Szum zrobił się w chwili, gdy odszedłem z wojska i marka zaczęła zdobywać rynek. Nagle okazało się, że jestem uczniem „Zawodowca” i zbudowałem system na bazie BAS 3. Uczestniczyłem w trzech „pokazach”, wiec musiałbym być wybitnie zdolnym uczniem. Oczywiście, w systemie znajduje się kilka dobrych patentów z tego źródła, i sto z innych. W sumie, nie mają większego znaczenia. Podobnie jak nie ma sensu porównywanie jednego czy drugiego systemu do zupełnie odrębnej Kraw Magi. Oczywiście słowa nie mają tu większego znaczenia, bowiem fachowcy błyskawicznie wychwytują naleciałości z innych szkół, zaś tropiciele afer nadal będą siali propagandę, niezależnie od ich opinii. Czołgi z tektury Denis o straszliwym pojedynku z Andrzejem Brylem dowiedział się dopiero po opublikowaniu książki „Zawodowiec”. Zaskoczony był ogromnie, bo nawet pamiętał, że przywiózł gościa nyską propagandową do jednostki ale więcej go nie widział. Rzeczywiście, był duży i silny ale nie spodziewał się, że jego postać aż tak podziała komuś na wyobraźnię. Sam zresztą dałem się wpuścić w opowieść o pierwszym zetknięciu Andrzeja Bryla z komandosami 1 Batalionu Szturmowego, na mniej więcej dziesięć lat przed spotkaniem z Kupsem, którą wypominano mi potem latami. Poniżej prezentuję fragment tekstu mojego autorstwa, opublikowanego w „Żołnierzu Polskim”. Pierwsza część dotyczy spotkania Andrzeja Bryla z komandosami, w 1 Batalionie Szturmowym w Dziwnowie, druga jest relacją z Jaworza, gdzie przyjechał na zaproszenie kpt. Arkadiusza Kupsa. * Denis! Denis! Gość ma dwa metry wzrostu i ważył 120 kilo. Popatrzył na młodego Bryla: Ty chcesz nas czegoś uczyć synku? – prawie wrzucił go do nysy. Na poligonie było sympatycznie. Świeciło słońce, dowódcy opalali się w modnych wówczas ciemnych okularach ze złotymi oprawkami. Liczyli, że jak chłopak nie dał się zastraszać na stacji, można będzie go zignorować na poligonie. - Proszę, niech wyjdzie najsilniejszy. - Denis! Denis! - Idziemy na pełen gaz. - Zaraz będziesz miał pełen gaz. Człowieku, jeśli zmasakrowałeś trzech sycylijskich nożowników w Trapani, jeśli na promie do Tunisu sprawiłeś lanie zawodowemu bandycie „Ośmiornicy”, jeśli żyłeś w Afryce z walk a potem skoczyłeś ze skały w Monastyrze, wiedząc, że w zasadzie popełniasz samobójstwo... Jeśli do tego stoczyłeś bezpardonową walkę z samym Parkiem, i przez dwie minuty nie pozwoliłeś mu nic zrobić, to masz prawo sądzić, że nie znajdziesz na tej ziemi faceta, który mógłby cię wyeliminować z gry. Walka mająca przekonać ludzi do technik Bryl Andrzej System 2, wymagała pewnego rytuału. Najpierw należało przyjąć kilka ciosów, nawet od osiłka mającego już na wstępie 50 kilo przewagi, olewając jego atak. Następnie należało pokazać, jak zrobić to skutecznie. Żylasty olbrzym uderzył. Technika żadna ale był to cios siekiery, siła przełamała elastyczny pancerz mięśni i naruszyła żebra. Drugie uderzenie było zapowiedzią końca. Nikt do dziś nie wie, co wydarzyło się w następnej chwili. Denis zachwiał się, rozłożył ręce i runął na ziemię. - Nie miałem mu już nic więcej do zaoferowania. - Wynieść go, widocznie był kiepski – zadecydował major. Za to w Sztabie Generalnym WP podeszli do sprawy ze zdrowym rozsądkiem: System jest dobry na wypadek wojny. Na razie schować do sejfu, bo zbyt niebezpieczny. Rzecz rozbiła się o honorarium. Bryl zażądał talonu na wartburga lub jakiegoś medalu... W kilka lat później. List kapitana Kupsa ze Szczecina Andrzej Bryl przyjął z pewnym zdziwieniem. Nie zakładał w swych planach (podejmowania ponownej próby – Ber) współpracy z wojskiem. Tekst świadczył albo o desperacji, albo o braku rozsądku. Jak inaczej spojrzeć na fakt, że facet szkoli ludzi przez ileś tam lat i nagle zaprasza kogoś, kto ma udowodnić, że wszystko jest kaszana i trzeba zaczynać od początku? Pojechał 400 km w jedną stronę na ten Poligon Drawski, chociaż termin nie bardzo mu pasował. Nie chciał rozmawiać o pieniądzach. Część kadry była w garnizonie, bo to sobota i niedziela, część gdzieś bokami się rozeszła. Na zajęcia z Brylem wyszła garstka ale za to najlepsi ludzie z plutonu kadrowego: Borys, Grzybek, Zygi, Grzesiek... - Sypnij mi ile masz siły – Nie wiedzieli, że to się zawsze tak zaczyna. Borys uderza, najpierw nieśmiało, potem dwa ciosy które tylu ludzi już zbliżyły z matką ziemią. Staje zdziwiony. Rozpoczyna się pierwsza lekcja. Nikt się nie spodziewał, że będzie tak niesłychanie prosta, bezpardonowa i bolesna. Zawodowy żołnierz przyjmie porażkę ale nie będzie brał udziału w spektaklu, w którym gra rolę ofiary. Ktoś przypuszczał, że to będzie jeszcze jeden pokaz, jakich setki dały „czerwone berety”. Unik przed lufą pistoletu i uderzenie w krocze. Duszenie na krtań. Ucisk na gałki oczne. Chiński splot, gwarantowany uchwyt transportowy. Atak z przodu, atak z tyłu, kończące się alternatywnie uduszeniem lub złamaniem kręgosłupa. Jest krew, są łzy bólu. - Czy pan przyjechał po to, żeby się nad nami znęcać? - Nie. Tylko jak będę ci bajki opowiadał przy kawie, to mi nie uwierzysz. - Andrzej, może to przerwiemy. – Kapitan Kups wiedział, że będzie mocne... Przestraszył się? Zwątpił w swoich ludzi? - Czy zrozumieliście o co chodzi? Czy czujecie, że to są techniki skuteczne wobec każdego? Również wówczas, gdy zastosujecie je wobec mnie? Rozmowa z Arkiem: - Nie wolno żołnierza wsadzać do czołgu z tektury i mówić, że ten pancerz go ochroni. Oni są już skaleczeni, w chwili granicznego bólu klepią w matę. Żołnierza może odwołać z walki rozkaz lub śmierć. Co zrobi, gdy stanie oko w oko z żołnierzem SAS czy Specnazu? Niech ten żołnierz nie wikła się jakieś aikido, taekwondo czy rozwalanie głową cegieł na pokazach. Trzeba zmienić ich mentalność. W walce musisz wejść w przeciwnika. Może stracisz oko, może pękną ci żebra... Nie wolno bać się tego. Musisz być do pewnego stopnia szaleńcem i wiedzieć, że w końcu go dopadniesz, że będzie twój. Na łamach „Komandosa” Przewagi Andrzeja Bryla nad komandosami wysławiali nadworni kronikarze, wypisując bez skrępowania duby smalone i publikując krwawe fotografie, będące efektem wyrafinowanych sesji. Cywilne redakcje konkurujące o sensacje łykały wszystko jak pelikan, nawet nie próbując zastanawiać się nad sensem rzeczy. Odpór bredni dał jedynie Ireneusz Chloupek, ówczesny lider miesięcznika „Komandos”, autorytet fachowy i moralny w światku wojowników. Zaczynamy jednak od przytoczenia tekstu, współpracującego wówczas blisko z Andrzejem Brylem, dziennikarza Jacka Podoby. * Polscy komandosi – artykuł dyskusyjny BEZRADNI JAK DZIECI Dr Andrzej Bryl to ekspert walk Wschodu i szkolenia specjalnego, który od piętnastu lat szkoli komandosów policyjnych i wojskowych w zakresie bojowego systemu walki w kontakcie bezpośrednim. BAS-3. stworzony na bazie utylitarnej wersji Taekwon-do i nawiązujący do standardów obowiązujących w brytyjskich i izraelskich jednostkach specjalnych, system Andrzeja Bryla został po raz pierwszy zaprezentowany w roku 1982 na pokazie w akademii Sztabu Generalnego. Ostatni pokaz na zorganizowanym w październiku ubiegłego roku w Lublińcu kursie dowódców pododdziałów specjalnego przeznaczenia był swoistym podsumowaniem dotychczasowej pracy dr. Andrzeja Bryla. W Lublińcu, gdzie Andrzej Bryl przyjechał z jednym ze swoich „buldożerów” z Centrum Szkolenia specjalnego, Jarosławem Bielanem, mit o zawodowstwie naszych komandosów został brutalnie obalony. Kiedy żołnierze z grupy pokazowej w zakresie walki wręcz weszli na salę bez butów, w mundurach z podwiniętymi rękawami i nogawkami, Bryl powiedział od razu: „Ubierajcie swoje buty, bo nie zdążycie ich zdjąć podczas działań bojowych. Zapomnijcie również o macie, bo na polu nikt wam jej nie rozłoży. I przystąpmy do rzeczy”. Niestety, żołnierze z grupy pokazowej, mimo wielkiego serca i zaangażowania, nie zaistnieli nawet jako partnerzy w walce w kontakcie bezpośrednim. Młody oficer z 62 Kompanii specjalnej z Bolesławca, który wyrwał się nagle ze swoja koncepcją systemu walki wręcz, zasłabł i zrezygnował z dalszej walki przy pierwszym wejściu w kontakt. Skąd zatem bierze się wysoka samoocena naszych komandosów? Skąd biorą się porównania z brytyjskim SASem czy rosyjskim Specnazem? Zdaniem Andrzeja Bryla, polscy komandosi, jeśli chodzi o umiejętności ogólno wojskowe, są znakomicie przygotowani i wyszkoleni. Ale w zakresie zwalczania siły żywej w kontakcie bezpośrednim – jak pokazują kolejne konfrontacje – okazują się bezradni jak dzieci. Są przede wszystkim zwichnięci mentalnie, boją się mocno uderzyć, walczą w konwencji sportowej. Tymczasem nawyki sportowe bardzo negatywnie wpływają na psychikę żołnierza, pozbawiając go woli walki do ostatniego rozstrzygnięcia. Badania przeprowadzone przez amerykańskich psychologów wojskowych wykazały, że 10 – 15 procent żołnierzy mających tego typu blokady psychiczne ginie w czasie działań bojowych na skutek załamania psychicznego. Zawsze powtarzałem i powtarzam z całą stanowczością – mówi dr Bryl – że wina leży po stronie szkolących a nie szkolonych. To naprawdę wspaniali chłopcy o silnej motywacji i wspaniałej dyspozycji fizycznej. Ale oni sa po prostu źle szkoleni. Dziś cały świat zwraca się stronę utylitarnych systemów walki, opartych na technikach prymitywnych, brutalnych ale skutecznych, bo nastawionych na atakowanie tych części ciała, które u każdego człowieka są tak samo wrażliwe i słabe. Dlatego tak ważne jest kształtowanie psychiki i mentalności. Komandos zaczyna walczyć w momencie, w których mistrz wschodnich sztuk walki traci zimna krew i wycofuje się, bo ograniczają go przepisy, konwencje walki czy po prostu instynkt samozachowawczy. Komandos, przeciwnie, powinien być bezduszną maszyną nastawioną wyłącznie na błyskawiczną neutralizację siły żywej. Oczywiście to nie może być kamikadze, ale jeśli dowódca powie mu, że ma przebić głową ścianę, to on bez chwili wahania musi rozpędzić się i walnąć. W zakresie bojowego systemu walki Andrzej Bryl szkolił m.in. 6 Dywizję Powietrzno – Desantową z Krakowa, Batalion Szturmowy z Dziwnowa i 56 Kompanię specjalną ze Szczecina. Skrzydła pozwolono mu rozwinąć tylko w 56 KS, opromienionej sławą najbardziej elitarnej jednostki specjalnej w Polsce. Zaproszenie Andrzeja Bryla było prywatną inicjatywą kpt. Arkadiusza Kupsa, pełniącego tam funkcję zastępcy dowódcy ds. liniowych. Gdy kpt. Kups pisał list – wyzwanie do Bryla, fachowcy uważali go za komandosa numer 1 w Polsce, a w programie telewizji szczecińskiej jego specgrupę nazywano „najlepszą kompanią specjalna w Europie”. Kpt. Kups nie potrzebował tej konfrontacji. Miał więcej do stracenia niż do zyskania. Ale chciał wiedzieć, czy jego robota ma w ogóle sens, chciał wiedzieć jak daleko zaszedł. Zawsze żył w świecie, w którym każdy następny dzień ma sens tylko wtedy, gdy stanowi próbę pobicia rekordu z dnia poprzedniego. Jeśli strzela, to celnie, jeśli biegnie, to dalej, jeśli uderza, to mocniej. Wszystkie rekordy kompanii, do której przyjmowani są najlepsi żołnierze ze wszystkich polskich oddziałów specjalnych, należały do niego. Musiał jednak sprawdzić, czy również jego żołnierze nie zawiodą, gdy przyjdzie co do czego. To, że pluton kadrowy kompanii tworzą żołnierze zawodowi, nie oznacza przecież, że tworzą go sami dowódcy. Pokonując najlepszych ludzi z plutonu kadrowego 56 KS, Bryl podważył sens ich dotychczasowego szkolenia. Rozbici i pokrwawieni, wykazywali zdumiewający hart ducha. Gdy jednak jeden z żołnierzy zaczął uciekać w stronę lasu, Kups chciał przerwać jatkę. Ale w tym momencie Bryl był już jak rozpędzony buldożer... Gdy już było po wszystkim, Kups podszedł do Bryla i powiedział: „Dziękuje ci za ten zimny prysznic”. Kilka tygodni później kpt. Kups przyjechał do Wrocławia, by doszkolić się w zakresie BAS- 3 i poprowadzić zajęcia w Centrum Szkolenia Specjalnego. Słuchacze byli zafascynowani jego osobowością i perfekcją merytoryczną. Do tego stopnia, że obwołali go wykładowcą roku. O systemie Bryla mówi się niekiedy, że jest zbyt brutalny i zbyt niebezpieczny, jak na obecne możliwości naszego wojska. Mówi się o tym jednak już ponad dziesięć lat. Z opracowanych na użytek Zarządu II Sztabu Generalnego WP informatora wynika, że BAS-3 jest prosty, skuteczny i łatwy do nauczenia. Oprócz treningu technicznego niekonwencjonalnych technik obezwładniania i fizycznej eliminacji przeciwnika oraz utylitarnych sposobów walki różnymi rodzajami broni palnej, bagnetem i saperką, obejmuje on również tak istotne w szkoleniu grup specjalnych elementy, jak teoria i praktyka strzelań na bazie sprzętu i wyposażenia armii obcych, szkolenie taktyczne w różnych warunkach terenowych i specyficzny trening psychomentalny, oparty w znacznej mierze na osiągnięciach współczesnej psychologii i socjologii. Szkoleni w zakresie BAS-3 komandosi podkreślają jego wymierną skuteczność i merytoryczną komplementarność. W liście dowódcy 56 Kompanii Specjalnej kpt. Marka Demczuka do dr Andrzeja Bryla czytamy m.in.: Wyrażam jednocześnie nadzieję, iż w przyszłości będziemy mogli nadal liczyć na Pańską fachowości doświadczenie w szkoleniu przygotowującym do służby w oddziałach specjalnych”. Skąd zatem bierze się bariera niemożności szerokiego zastosowania BAS-3 w szkoleniu naszych komandosów i kto właściwie ją stwarza? Jacek Podoba * Polscy komandosi – polemika BEZRADNI JAK DZIECI? Poziom wyszkolenia naszych żołnierzy daleki jest od ideału i nie da się temu zaprzeczyć. Pewne uwagi można mieć także do programu szkolenia najlepszych oddziałów polskiej armii, jakimi są jednostki specjalne i Brygada Desantowo – Szturmowa. Nie jest to jednak powód do kreowania legend o pewnych postaciach przy pomocy informacji krzywdzących żołnierzy w czerwonych beretach, z których wielu na miarę stwarzanych przez armię możliwości wkłada w szkolenie maksimum wysiłku. Podczas pokazu technik dr Andrzeja Bryla w Lublińcu, trzymany od tyłu w niezbyt skomplikowany sposób instruktor zaprezentował błyskawiczne wyjście z sytuacji obezwładnienie przeciwnika. Z grona obserwatorów wystąpił więc podporucznik 62 Kompanii specjalnej i zademonstrował inny sposób unieruchamiania od tyłu przeciwnika, jaki nauczany jest w jego pododdziale, po czym puścił partnera. Technika była profesjonalna i oswobodzenie się z niej nie byłoby już tak proste. W tym momencie zagrała urażona ambicja autora przedstawianego komandosom systemu walki. Wyprowadzony z równowagi dr Bryl podszedł do oficera i stwierdzając, iż zna jeszcze lepszy sposób, zastosował trzymanie z uciskiem na tętnice szyjne, które w ciągu kilku sekund doprowadza do omdlenia. Tak też się stało, tym bardziej, że w związku z pokazowym charakterem spotkania podporucznik stał spokojnie, nawet nie próbując się bronić. Świadkami tego zajścia było co najmniej kilkanaście osób. Tymczasem autor artykułu pt. „Bezradni jak dzieci...” opisuje jedynie fragment całej tej sytuacji, przeinaczając i komponując wyrywkowe epizody w sposób sugerujący, że komandos został niezwykle sprawnie pokonany w prawdziwej walce. Czyżby próba budowania image’u mistrza na niedomówieniach? Zaproszony do 56 Kompanii Specjalnej w celu zaprezentowania swojego systemu walki Andrzej Bryl, podczas demonstrowania jednej z technik, zastosował pełniącemu rolę „modela” komandosowi ucisk palcami na gałki oczne. Podczas, gdy omawiał szczegóły pokazanych elementów walki, koledzy zwrócili uwagę partnerującemu mu żołnierzowi, że krwawi on z jednego oka, radząc, by udał się do dyżurującego lekarza. Komandos zwrócił się do obecnego na pokazie dowódcy kompanii o zezwolenie, a po otrzymaniu go udał się do po położonej niedaleko izby chorych. Przypomnijmy, nie było żadnych walk, żołnierze wykonywali nakazane przez dr Bryla pojedyncze ciosy, chwyty i kopnięcia lub po prostu stali a gość demonstrował obronę przed zamówionymi atakami oraz kontrataki na nie broniących się partnerów. Natomiast w artykule Jacka Podoby możemy przeczytać o uciekającym w stronę lasu żołnierzu, pokonaniu komandosów, jatce i rozpędzonym jak buldożer Brylu... wybujała fantazja? Zauroczenie sobą autora BAS-3, czy może celowe przeinaczenia? To tylko dwa wybrane przykłady z wielu nieprawdziwych opowieści o „pogromcy” komandosów, ukazujących się również w innych czasopismach, z których szczególnie wart zauważenia jest zamieszczony w miesięczniku „Pan”. Autor opisuje m.in. walkę, jaką ponoć stoczył w Zakopanem (oczywiście zwycięsko) dr Bryl z oficerem batalionu Szturmowego z Dziwnowa, o nazwisku Kups. Któż, czytając o niesamowitym mistrzu sztuk walki zainteresowałby się tym, iż w owym czasie przeciwnika Andrzeja Bryla nie było w Zakopanem, lecz jako podchorąży szkoły oficerskiej przebywał we Wrocławiu, a do Batalionu Szturmowego trafił po raz pierwszy dopiero dwa lata później... Czemu więc mają służyć wszystkie te pisane pod przykrywką troski o stopień wyszkolenia komandosów, opowiastki? Filozofia tych działań jest prosta. Sportowych mistrzów różnego rodzaju sztuk walki jest wielu. Znacznie większe zainteresowanie i dreszczyk emocji budzą ci, którzy trenują podobne umiejętności nie po to, by staczać walki przed sportowym jury, lecz aby - co tu kryć - w razie potrzeby fizycznie eliminować innych ludzi. Ten, który jest opisywany jako lepszy od nich - w polskim wydaniu od „czerwonych beretów” – pokonujący ich w walce a potem nauczający własnego stylu, nie może pozostać niezauważony. Osobiście jestem pełen uznania dla niepodważalnych umiejętności dr Bryla w Taeekwon-do i doceniam jak wielu komandosów opracowany przez niego system walki BAS-3. Mam jednak nadzieję, że opowieści red. Jacka Podoby o spotkaniach Andrzeja Bryla z komandosami nie były wcześniej autoryzowane przez ich głównego bohatera, po skonfrontowaniu z rzeczywistością bardziej bowiem podważają jego autorytet niż przynoszą mu chwałę. Wbrew treści tych artykułów dr Bryl nie szkolił nigdy polskich żołnierzy, z wyjątkiem dwóch treningów w 56 Kspec., a jedynie był zapraszany na wykonywanie pokazów swoich umiejętności. (Kilku „czerwonych beretów” zapoznawało się prywatnie z systemem BAS-3 u jego autora). Tylko raz w czasie wizyt dr Bryla w armii odbywało się coś, co można nazwać walkami. Do 56 Kspec. Przybyło – wraz z Andrzejem Brylem – czterech jego uczniów, którzy w czasie pokazów mieli stoczyć, ograniczony pewnymi zastrzeżeniami, sparing z kilkoma żołnierzami kompanii. Faktycznie wykazali oni skuteczność systemu BAS-3 – choć nie wszyscy. Nieprawda jest, iż komandosi „boją się mocno uderzyć, walczą w konwencji sportowej”. Tak będzie zawsze podczas zajęć treningowych i pokazów, gdyż trzeba mieć świadomość otaczających realiów. Nie walka – aż do poważnego okaleczenia przeciwnika – jest celem tych spotkań – brak pewnych norm niejednokrotnie odmieniłby ich wynik. Z drugiej strony byłem niejednokrotnie świadkiem, że w sytuacji realnego zagrożenia (poza służbowo!) komandosi nie hamowali ciosów nie życzę nikomu konfrontacji z tymi „bezradnymi jak dzieci” wg. Jacka Podoby żołnierzami. Warto też dodać kilka uwag natury ogólnej, które ludziom o tak ograniczonym wyobrażeniu na temat oddziałów specjalnych, jak autor artykułu „Bezradni jak dzieci...” skorygują nieco ich obraz. Niewątpliwie ideałem byłby komandos będący mistrzem wszechdziedzin. Oczywiste jest jednak, iż poza nielicznymi wyjątkami, komandos nie będzie strzelał tak celnie jak mistrz olimpijski, walczył wręcz jak osoba, która podporządkowała ostatnie kilkanaście lat życia treningowi karate, ani skakał na spadochronie jak wyczynowcy, z reprezentacji krajowej, a jeśli już to nie będzie tak dobry we wszystkim. Komandos musi wykazać umiejętności ponadprzeciętne ale nie w porównaniu w do mistrzów wąskich dziedzinach, lecz do średniego poziomu żołnierzy armii. Sztuki walki to tylko jeden, istotny, ale nie najważniejszy element wyszkolenia w jednostkach specjalnych. Przykładem niech będzie fakt, ze na 2,5 miesięcznym, osławionym kursie rangers na walkę wręcz przeznacza się zaledwie 9 godzin. Stosowanie jej, nawet w działaniach specjalnych, jest ostatecznością. Bardzo rzadko zdarza się też konfrontacja żołnierzy wrogich oddziałów specjalnych. W czasie działań na tyłach nieprzyjaciela walczą oni z reguły z żołnierzami zwykłych jednostek, np. wartowniczych, żandarmerii, wojsk rakietowych, itp. a w porównaniu z nimi umiejętności komandosów są więcej niż wystarczające. Ocenianie polskich „czerwonych beretów” tylko przez pryzmat walki wręcz i poddawanie w wątpliwość ich zawodowstwa na tej odstawie prze red. Podobę jest, delikatnie mówiąc, pomyłką laika. Budowanie czyjejś popularności przez podważanie dobrej opinii o ludziach, którzy na nia od dawna zapracowali i robią to nadal – jest również nie fair. Jeśli chodzi o sam system BAS-3 dr Bryla, to wprowadzenie go do programu szkolenia „czerwonych beretów” byłoby z pewnością cenne dla podniesienia na jeszcze wyższy poziom ich umiejętności w walce wręcz. W polskiej armii istnieje jednak powiedzenie przystające nie tylko do wojskowych realiów: „Znaj swoje miejsce w szyku”. Nikt nie podważa skuteczności BAS-3 ani umiejętności jego autora w dziedzinie sztuk walki, ale kwestię strzelania, taktyki, broni obcej, itp. lepiej aby pozostawił fachowcom, bo na tym polu mógłby się jeszcze wiele nauczyć od prawdziwych zawodowców z kompanii specjalnych. Pan Andrzej Bryl pozostaje dla żołnierzy tych pododdziałów autorytetem, jeśli chodzi o system walki w kontakcie bezpośrednim. Szkoda jednak, że przez takie publikacje jak artykuły p. Podoby, krzywdzące żołnierzy, którzy zapraszali w dobrej wierze dr Bryla, jego zasługi bledną w cieniu różnych przekłamań i przeinaczeń. Ireneusz Chloupek 3. Pokazówki Rzeź „gladiatorów” Wiedziano już wówczas oficjalnie, że kompanie specjalne idą pod nóż, tylko jeszcze nie wszyscy chcieli się z tym faktem pogodzić. Przywieziono ich na ostatni występ, jakieś rocznicowe widowisko na płycie bydgoskiego „Zawiszy”, mające zakończyć się rzezią dokonywaną przez szczecińskich „gladiatorów”. Wprawdzie Kupsowe wojsko po raz kolejny usiłowało przemycić nowość rynkową, czyli techniki walki bez walki, jednakże odarty z realizmu scenariusz preferował hollywoodzkie elementy ze sztuk wojennych dalekiego i zamierzchłego wschodu, połączone z budowlanymi akcentami grozy. Czujni przełożeni, z żelazną konsekwencją pacyfikowali niecne zamiary, wymuszając na komandosach kaskaderskie łamańce, salwę z kałaszy po tygrysim skoku z przewrotem, i technikę zwaną „wkurwienie murarza”, czyli rozbijanie głową płonących dachówek. Kobiety na trybunach mdlały, mężczyźni bili brawo, jedynie szweje spędzeni na rozkaz z dwóch okolicznych pułków – zabezpieczenia i łączności, odkąd zeszły z płyty stadionu laski z wojskowego zespołu folklorystycznego, zlewali wszystko totalnie, popijając cichcem surowo zakazane piwo. Nawet nie było się dla kogo wysilać ale komandosom tak już zostało, że jak coś robili, to do końca rzetelnie. Biją się! Patrząc na to żałosne widowisko, wierzyć się nie chciało, że jeszcze parę miesięcy wcześniej mieli daleko idące plany i wielkie nadzieje. Podczas poligonu wbili się jakimś cudem z prezentacją technik Combat 56 na pokaz nowych elementów uzbrojenia i techniki bojowej, prowadzony na Ziemsku, pośrodku Poligonu Drawskiego. W wyobraźni widzieli już posłów z Komisji Sejmowej Obrony Narodowej towarzyszących prezydentowi Lechowi Wałęsie, jak stoją z otwartymi ustami i ministra Janusza Onyszkiewicza udzielającego błogosławieństwa nowoczesnemu systemowi szkolenia. Podczas kolejnej próby, któryś z generałów rzucił przyjaźnie, że to nawet efektowne i powinno przełożonych zabawić, tylko dlaczego nie rozwalają cegieł i dachówek. Nie usłyszał już nawet uwagi, że jakby sam sobie tryknął baranka w pobliską sosnę, to też by brawa dostał. I wreszcie „nadejszła” uroczysta chwila... Znudzona dygnitarska trzoda krok za krokiem wlokła się od punktu do punktu, od samolotu do karabinu maszynowego, od czołgu do pocisku przeciwpancernego... I prelegent za prelegentem, major za pułkownikiem, w postawie zasadniczej wykrzykiwali dane taktyczno – techniczne kolejnej latającej miotły, uzbrojonej w inteligentną głowicę kierowaną sznurkiem. Znudzone śmiertelnie, porażone upałem stado zbliżało się do punktu: Pokaz taktyki specjalnej i efektywnego systemu eliminacji bezpośredniej... Przepraszam, wymyśliłem to teraz, bo nie pamiętam pod jakim tytułem miało przebiegać przygotowane przez komandosów mordobicie. Nagle, któryś z generałów spojrzał najpierw na zegarek, potem w stronę sztywniejących nieopodal żołnierzy przebranych za kelnerów: Panie prezydencie, panie ministrze, państwo posłowie, jesteśmy już odrobinę spóźnieni, proponuję przejdźmy prosto na kawę i skromny, żołnierski poczęstunek. Koryto wygrało! Ktoś nawet spojrzał w stronę lejących się już na ostro żołnierzy, desperacko usiłującej przyciągnąć uwagę gości: O biją się! Przyleciały jedynie jakieś dzieciaki, podobno ministra, i chciały pozabierać komandosom odłożone na skraju polany karabiny. A przy okazji, logistyka zaprezentowała wówczas cud techniki, mianowicie polowy sraczyk z pełnym wyposażeniem, łącznie z porcelanką, do którego zamaskowany żołnierz po każdym użyciu dolewał od tyłu wody z wiadra. 4. Rozmowa o strachu Najważniejsza reputacja Czy się czegoś boję? Nieustannie wracające pytanie. Żołnierzy nie znających strachu odsyłaliśmy do psychiatryka. Tych zaś, których lęk niszczył, do safianów, na boczny tor. Strach i odwaga komandosa były regulatorami umożliwiającymi wykonanie najtrudniejszego zadania z zachowaniem granic bezpieczeństwa, utrzymywały w ryzach wszelkie działanie. Najbardziej boję się tych, którzy mogą zepsuć reputację idei, na którą pracuję od wielu lat. Nie zapraszam na szkolenia nikogo z ulicy, nawet z bardzo ekskluzywnej ulicy. Szkolę żołnierzy i służby. Niestety, w Tomaszowie żołnierze którzy zabili cywila, wcześniej chodzili na moje staże. Żołnierz z kawalerii, który siedział w pierdlu, był u mnie instruktorem. Dałem mu kwit, zezwoliłem na szkolenie. W Łodzi wywoził ludzi z miasta i lał ich. Podobnie nieciekawie zrobiło się również w Poznaniu. Odcinam się od takich ludzi. Nawiązując z kimkolwiek współpracę, patrzę wnikliwie nie tylko na umiejętności ale i morale człowieka. Każda rysa na Combat 56 uderza bezpośrednio we mnie. Szkoląc ludzi dla poważnych firm i struktur, w kraju czy za granicą, nie mogę sobie pozwolić na łączenie mnie z jakimiś „szemranymi” instruktorami. Uprawnionych do korzystania z nazwy i szkolenia w systemie Combat 56, zawsze wymieniam na swojej stronie internetowej. Warunki? Wystarczy, że raz na dwa lata zaliczą egzamin. Za korzystanie z mojej licencji nie płacą ani grosza. System wypromowałem sam, dziś zaś grupa ludzi nieuczciwie żeruje na nazwie i symbolach. Inni pododawali do słowa Combat różne cyferki i szkoląc w tradycyjnych sztukach walki, spijają soki, przy okazji kalecząc system, będący w przeszłości ich marzeniem. Przecież doskonale wiedzą, że nie można robić „combatu” bawiąc się w pasy i ukłony. Powstało nawet stowarzyszenie, które próbuje wykorzystać w całości nazwę Combat 56 zastrzeżoną w Urzędzie Patentowym. Zastanawiam się, czy w świecie ludzi dorosłych istnieje jeszcze coś takiego jak godność i uczciwość. Ciekaw jestem, jak się czują tacy ludzie patrząc przy goleniu w lustro. System mordowania? Zdarzają się kuriozalne przypadki, gdy ludzie robiąc tradycyjne sztuki walki opowiadają, że prowadzą szkolenie w bojowym systemie combat. Wyjmują bokeny i w dżudokach z plamami uczą technik walki żołnierzy sił specjalnych. Ci z nas, którzy pamiętają narodziny systemu, dawno już o takich pomysłach zapomnieli. Oczywiście, chodzi o kasę ale zarabiać pieniądze za cenę ściemy, z której kiedyś razem się śmieliśmy? Na małym fiacie można zawiesić znaczek Mercedesa ale jest to zwykle nabijanie klienta w butelkę. Szkoliłem ludzi z żandarmerii, kawalerii powietrznej, 6 BDSz, z więziennictwa w całym okręgu pomorskim, z ABW, CBŚ, policję celną, skarbową i Straż Ochrony Kolei. Wpadali na staże goście z Gromu i wcale nie po to, żeby się pośmiać. Szkoliłem również przeróżne formacje ochronne, w tym ochronę TVN, Impela, Factora...Od czasu do czasu prowadzę zajęcia poza krajem. Na tyle setek ludzi mam parę odprysków, i ich się boję. Do combatu media przykleiły, że jest systemem do mordowania. Nie chcę budować wokół siebie aureoli mordercy. Mniejsze obawy budzą konsekwencje fizyczne tej zabawy bo kontuzje są wliczone w ryzyko. Mistrzowie często słyszą zarzut, że na pokazy i kursy przyjeżdżają ze swoimi partnerami. Przy twardych technikach jest to konieczne, bo co rusz trafia się jakiś ambitny osiłek, próbujący w trakcie nauki sprawdzić mistrza. A mistrz nie może odpowiedzieć tak, jakby to uczynił w walce, łamiąc facetowi żebra, rękę, czy wręcz eliminując gościa. I zbiera swoje. Każdy z nas ma jakieś pamiątki po uczniach, przynajmniej tak jak ja wielokrotnie połamane palce i rozbite łuki. Kiedyś z połamanym palcem, po zabiegu, zamiast odleżeć swoje pojechał na zajęcia. Cztery doby sypiałem po dwie, trzy godziny, brałem środki przeciwbólowe i z tym kawałkiem drutu wkręconym w kość, demonstrowałem techniki walki wręcz. |
|
|
Aug 7 2010, 02:03 PM
Post
#475
|
|
Grupa: Members |
Dziękuję Panie Majorze za wyczerpującą odpowiedź. Pozdrawiam.
|
|
|
Aug 7 2010, 03:23 PM
Post
#476
|
|
Grupa: Members |
Polecam oficjalny teledysk piosenki "Uprising" Szweckiego zespołu Sabaton mówiący o Powstaniu Warszawskim.
http://www.youtube.com/watch?v=Mnxvdz65y8s Grają w nim polscy aktorzy a także Gen. W. Skrzypczak. Warto zobaczyć! |
|
|
Sep 3 2010, 06:03 PM
Post
#477
|
|
Grupa: Members |
Odbijanie porwanego autobusu na filipinach. 8 osób zginęło
http://www.youtube.com/watch?v=SXIzu4BcMyY...feature=related Szturm trwał godzinę.. Bez komentarza |
|
|
Sep 4 2010, 06:23 PM
Post
#478
|
|
Grupa: Root Admin |
No cóż , można jeszcze dłużej....
|
|
|
Sep 17 2010, 11:40 AM
Post
#479
|
|
Grupa: Members |
Problem chyba nie poruszany, więc pozwolę sobie zadać pytanie jako pierwszy. Panie Majorze, użytkownicy forum, interesuje mnie Wasza opinia na temat służby w obcej armii - precyzując w Legii Cudzoziemskiej. Nie od dziś widzimy jak MON stara się ludziom takim jak my rzucać kłody pod nogi. Dla niektórych założenie munduru jest życiowym celem, jednakże część z nas nie ma już siły na walkę z tą wielką, biurokratyczną MON-owską machiną i wybiera w/w rozwiązanie...
Jak Wy odbieracie służbę w takiej formacji? Czy bycie legionistą to brak patriotyzmu i elementarnych zasad moralnych wpajanych nam od dziecka, czy może jedyna szansa realizacji marzeń związanych ze służbą w elitarnych jednostkach? Życzę konstruktywnych przemyśleń Pzdr. |
|
|
Sep 17 2010, 05:38 PM
Post
#480
|
|
Grupa: Members |
Ksiądz z powołaniem nie pluje sobie w brodę, jeśli przyjdzie mu pełnić misję poza krajem. Wiadomo, że służba w ojczystych jednostkach jest bardziej wartościowa, ale kto w ogóle dzisiaj się tymi wartościami kieruje, a nawet jeśli tak to rzeczywistość szybko otwiera mu oczy niestety. Czytałem też o żołnierzach GROM-u, którzy wyemigrowali do LC ze względów finansowych. Dla mnie Legia Cudzoziemska wydaje się być dobrym rozwiązaniem, aczkolwiek ostatecznym mimo iż jestem patriotą.
|
|
|